W tych czasach to prawie niemożliwe, by znaleźć się w miejscu, które przypomina „stary świat”, świat, który dla niemal wszystkich skończył się rok temu. A jednak tak właśnie jest, kiedy lądujesz na Zanzibarze, afrykańskiej wyspie na Oceanie Indyjskim. Na lotnisku już widać, że pracujący tam ludzie nie boją się koronawirusa, bo maseczek się nie nosi. Dlaczego? Bo władze Tanzanii uznały, że mają poważniejsze problemy i po pierwszym lock-downie postanowiły więcej nie zamęczać ludzi – dzięki temu turyści przylatują, by cieszyć się życiem i wolnością – dokładnie tak, jak to robią na co dzień mieszkańcy tej tropikalnej wyspy.

Ma się wrażenie, że żyje się tu bez zegarka, że czas nie jest istotny, ale obecność. Kontakt wzrokowy, serdeczność i uśmiech, a ulubione powiedzenie: „pole pole” (spoko-spoko / easy-easy) wyraźnie pokazuje usposobienie Zanzibarczyków. Dzika przyroda, bezkres oceanu i naprawdę proste życie. Niewielkie domki. Gromady dzieci na ulicy. Wspólnoty rodzinne i sąsiedzkie. Wszyscy o siebie dbają, bo dla nich to właśnie stanowi wartość i szczęście potrafią czerpią z dzielenia się z innymi tym, co mają.

Można? Można 🙂