
Żeby ruszyć w podróż, trzeba zrobić pierwszy krok…
Własne podróżowanie rozpoczęłam bardzo dawno temu, bo w okolicach pierwszej klasy podstawówki. Wielka eskapada bez rodziców. Wraz z koleżankami z klasy – na tzw. „nielegalu” – samodzielny przejazd trolejbusem w rodzinnym mieście Gdynia. Nigdy nie zapomnę dreszczyku emocji i poczucia wolności w stuprocentowej uważności, jakie mi wtedy towarzyszyły. Dziewiczy pierwszy raz, który zakodował we mnie nieustanną chęć doświadczania nowego, poznawania nieznanego mi wymiaru oraz obwarowanej wieloma zakazami rzeczywistości.
Jednak pełnej wolności doświadczyłam dopiero w trakcie swojego pierwszego wyjazdu na kolonie. Miałam wtedy 11 lat. Wszystko wydawało mi się ciekawe. Trzy tygodnie z dala od rodziców. Zero telefonu komórkowego. Internet jeszcze nie istniał, więc i brak korespondencji. Tylko nowi ludzie i otaczająca nas przyroda. Brak wygód, za to cała masa okazji do zabawy i cieszenia się chwilą. Po dziś dzień pamiętam cudowność tamtych chwil.
Wtedy – z dala od rodziny, domu i nawyków – odkryłam, że mogę eksplorować rzeczywistość po swojemu. Nauczyłam się pływać. Nocą chadzałam po lesie. Pierwszy raz improwizowałam publicznie robiąc przy tym sobie totalny obciach (do obciachu wracałam jeszcze wiele razy – i każdy był istotny – bo dzięki nim wychodziłam coraz bardziej ze swojej strefy komfortu i uczyłam się). I oto stałam się „dziką kobietą”.
Od tamtego czasu życie w drodze jest dla mnie „bardziej” – bardziej atrakcyjne i intensywne – głębsze i szersze niż to, które wiodę w rutynie codziennych obowiązków i rytuałów. Ale droga to dla mnie nie tylko nowe widoki, czy nieznane potrawy i dźwięki. To przede wszystkim niespotykane sytuacje, w których jestem zdana na samą siebie i na to, jak się potrafię w nich odnaleźć. Taka specyficzna nauka uważności. Mindfullness.