
„Znowu mijamy się w drodze do domu.
Nasza historia znów nie wydarza się,
bo nie chce się nikomu…
wyjść poza siebie, wyjść przed siebie
i spojrzeć w oczy komu…”
Żyjemy wśród ludzi, a jednak większość z nas jest samotna. Kontakty przez media społecznościowej dają nam jakąś wiedzę, co się dzieje u innych, ale to, co naprawdę możemy przeżyć razem, nas omija. Owo skupienie; to, kiedy już z kimś jesteśmy, zatrzymywanie myśli na tej osobie i na tym, co się może między nami wydarzyć. Nie poddajemy się inspiracji, którą niesie ze sobą spoglądanie w czyjeś oczy. Energia uśmiechu. Okazywana nam czułość nie tylko w intymnym związku, ale również w ramach przyjaźni. Uciekamy przed bliskością. A przecież przyciągnięcie do serca przez przyjaciela lub po prostu pokrewną duszę stanowi to, za czym tak naprawdę tęsknimy.
Ważne rozmowy, Wspólna kreacja, gotowanie, dzielenie się sobą. Taniec i śpiew. Doświadczanie i wzrastanie. Wspólnie spędzany czas. Marzenie niejednego i niejednej z nas. A mimo to w tej części świata – szczególnie w Polsce – to skarb trudny do zdobycia.
Przejechałam kawał świata, ale nigdy nie przeżyłam takiej obecności z innymi, jak na Kubie. Oni tam Cię widzą i dzielą się z Tobą wszystkim, czym mogą – między innymi sercem. Uśmiechają się, częstują kawą, z łatwością prawią komplementy. To właśnie tam – na Kubie, po raz pierwszy usłyszałam, że jestem świetnym muzykiem.
Dlaczego więc tu – w Polsce – nie byłam? Z jakiego powodu tu nie czułam się doceniana?
A może po prostu nikt nie wpadł na pomysł, żeby powiedzieć mi coś miłego?
Tamtego wieczoru – na hawańskim deptaku Malecon – usiadłam w pobliżu ćwiczącego grę na saksofonie młodego chłopaka. Wolny w swej improwizacji świetnie grał jazz. Siedziałam niedaleko i zaczęłam sobie podśpiewywać. Improwizować wraz z nim. Cicho. Nieśmiało. Ale on zauważył, że się przyłączam i zrobił dla mnie miejsce w swoim graniu.
Michael miał 18 lat. Grał od wielu lat nie tylko na saksofonie, ale też na fortepianie i perkusji. A co jest u muzyków na Kubie ciekawe, każdy instrumentalista potrafi nie tylko zagrać, ale i zaśpiewać wszystkie swoje partie muzyczne.
Nasze spontaniczne muzyczne spotkanie trwało 8 godzin. Do rana chodziliśmy po Starej Hawanie śpiewając, improwizując. I tylko raz na jakiś czas interesowała się nami policja. Mundurowi pytali, czy oby on mnie nie męczy, czy nie „molestuje”.
To było jedno z ciekawszych spotkań na mojej drodze ku wyjściu z cienia i głośnego – jawnego – wyśpiewania z siebie rozsadzającej mnie radości życia. Wypłynęło z chwili i trwało tylko chwilę, ale już samo to wiele w moim życiu zmieniło.
Spotkaliśmy się tylko raz, by poświęcić sobie czas i dać radość, muzykę oraz zachwyt. Nigdy potem nie spotkałam tak wolnego, otwartego i szczęśliwego artysty. Mimo to po dziś dzień niosę w sobie fragment tamtego spotkania i inspiracji.
Od lat mieszkam w Warszawie. Zdarza mi się, że śpiewam i tańczę – gdy jestem na mieście. Ktoś spyta – dlaczego? Bo lubię i mogę. Bo „dlaczego by nie?”. Robię to dla siebie, bo tak mi się podoba, ale i dla innych, by móc ich sprowokować do kontaktu i uśmiechu.
I niedawno zdarzył się mój własny „cud nad Wisłą”. Na stacji metra Centrum pląsałam po swojemu. Na peronie każdy stał zajęty tylko sobą. Po chwili jednak niespodziewanie poczułam na sobie czyjeś spojrzenie. W pociągu na sąsiednim peronie chłopak przyglądał mi się. Poczułam jego ciekawość i życzliwość. Wciąż tańcząc zaczęłam uśmiechać się do niego. On odwzajemnił się tym samym. Przesłał mi swój szczery uśmiech. Widzieliśmy się. Czuliśmy, że jesteśmy szczęśliwi, że nie potrzebujemy niczego więcej…
Tym właśnie dla mnie jest muzyka – echem myśli, radości, tęsknot i spełnienia. To nasz własny wewnętrzny język, którym każdy może posługiwać się po swojemu, gdy tylko śpiewa w zgodzie ze swoim własnym rytmem serca.
Na wstępie fragment mojej piosenki „Mijamy się”, którą usłyszycie na nagranym na Kubie albumie Mariposa „Efekt Motyla”.