
Coraz mocniej do mnie dociera, jaką jestem szczęściarą… i mam tu na myśli różnorodność doświadczeń, jakie w życiu miałam. Moje życie nigdy nie było łatwe i lekkie, ale za to wyjątkowo ciekawe. Wiele razy naprawdę zderzyłam się ze ścianą, ale właśnie przez to szukałam innej drogi wyjścia. Ekstremalne sytuacje pokazały mi, że to wyjście zawsze jest. Trzeba się po prostu rozejrzeć i zdecydować, że chce się zrobić kolejny krok w nieznane.
Ostatnio miałam ciekawe rozmowy, które pokazały mi, w co ja naprawdę wierzę i w jakim miejscu jestem.
Kilka dni temu bliska mi kobieta zadzwoniła w środku nocy, by zwierzyć się jak jej teraz ciężko, że jej się dużo rzeczy wali, że „miało to wyglądać inaczej” i wtedy ja podzieliłam się z nią swoją niedawną historią.
Miało coś się wydarzyć, ale się nie wydarzyło… ale było już tak realne i tak bliskie, że zaczęłam tym żyć, choć naprawdę tego nie było… i zaczęłam nawet zakładać, że mi się to należy, a ponieważ to dalej się nie wydarzyło – wtedy, kiedy miało i zaczęło się odsuwać w czasie (z powodu pandemii i kryzysu oczywiście) – na nie-wiadomo-kiedy, to zaczęło się moje potworne cierpienie, które trwało – myślę, że jakieś dwa tygodnie. I kiedy z każdej strony popatrzyłam sobie na to, co mnie wtedy dotknęło – mając „narzędzia” i do oglądu i do transformacji, to zdałam sobie sprawę, że… przywiązałam się do wizji – choć nierealnej, to niezwykle fascynującej… wizji mojej własnej przyszłości… i to cierpienie było tak okropne, że zmusiło mnie do zrozumienia, co się ze mną działo…
Szczęśliwie miałam różnorodne „narzędzia” do tego, żeby rozpoznać dlaczego byłam tak nieszczęśliwa i się z tym rozprawić…
To było PRZYWIĄZANIE…
Nawet nie do czegoś realnego, ale do wizji
Zobaczyłam, poczułam, przeżyłam, czym jest pragnienie (i przywiązanie do niego) – jaką jest pułapką i że pragnienia to pożywka dla ego. A ego, jak małe dziecko nie rozumie, że życie płynie swoim biegiem… Ono dramatyzuje i żąda, by się czasoprzestrzeń zakrzywiła, by uzyskać to, co sobie wymyśliło…
WOW!!!
Cudowna lekcja. Bolesna, ale jednocześnie tak wyzwalająca.
Dziś dalej żyję z tą moją wizją, ale inaczej – bo wyjątkowo piękna jest…
Ale zamiast wytracać energię, to czerpię z niej – bo kiedy nie napieram, że to już ma się wydarzyć – to odnajduję w niej ogromną moc, która mnie zasila.
Czy ta wizja się kiedyś urzeczywistni?
Nie mam pojęcia
Ale odpuściłam ego i jestem „w przyzwoleniu”, że wszystko, co dla mnie najlepsze zawsze dzieje się w najbardziej właściwym czasie.
Tamtej nocy, gdy rozmawiałam z bliską znajomą o tym, co mnie spotkało, po to, żeby ją pocieszyć i żeby pokazać, że każde, nawet najtrudniejsze doświadczenie ma nas po prostu nauczyć czegoś o nas samych, to wtedy ona zapytała mnie: „Asiu, czy czegoś ci brakuje?”
Roześmiałam się – bo brak mi niemal wszystkiego
Naprawdę – zaczęłam jej wymieniać, a lista była długa…
Przede wszystkim – brak mi wolności:
– podróżowania,
– grania koncertów,
– spotkań z przyjaciółmi,
– warsztatów,
– powietrza pod maską…
Ale żaden z tych braków wcale mnie nie ogranicza, po prostu go zauważam.
Mimo wszystko najczęściej nie jestem „małym dzieckiem” (choć jak już wiecie – czasem też mnie braki ograniczają i wtedy dzieckiem bywam), ale nie muszę mieć wszystkiego, co bym chciała.
MAM TO, CO MAM – czyli…
?
No właśnie – ciekawe, czy się domyślicie, co to jest.
Takie zadanie dla Was
Wrócę do tego jutro, bo ten wpis jest wyjątkowo długi i żeby go nie skracać – postanowiłam go podzielić na dwa. Tak więc jutro (czyli w sobotę) o mniej więcej tej samej porze – ciąg dalszy o tym, „co mam – na pewno” – i co Wy też macie – żeby nie było