Wczoraj zaczęłam od dramatu mojego ego i prawdopodobnie podobne „procesy” spotykają teraz większość myślących istot i to na wielu różnych poziomach (i żeby nie było – takie sytuacje wydarzają się nam przez całe życie).

Dziś ciąg dalszy rozważań na temat możliwości odnalezienia szczęścia w kryzysie i pandemii, który przenosi się na czwartkową ciekawą rozmowę w mieście stołecznym Warszawa – przy ognisku – tym razem z przyjacielem płci przeciwnej.

Kiedy w pewnym momencie On zatroskany powiedział, że gdy wychodzi na miasto i widzi ludzi w maskach, którzy siebie unikają – nie patrzą sobie w oczy, nie rozmawiają i że traktują się nawzajem jak zagrożenie, to On wyczuwa tą „złą” energię, ten specyficzny niepokój…
To ja na to (wybaczcie, Kochani – muszę to powiedzieć, bo tak widzę nasz kraj przez ostatnie lata): „my i tak na co dzień nosimy „maski”, nie rozglądamy się, nie patrzymy sobie w oczy i nie rozmawiamy ze sobą… więc tak naprawdę to ta pandemia niczego nie zmieniła – poza tym, że teraz dostrzegamy fakt, że jesteśmy dla siebie obcy…”

I wtedy mój przyjaciel zapytał: „Nie przeraża Cię to, co się teraz dzieje?”

Z totalnym spokojem musiałam szczerze odpowiedzieć:
„Nie, ja już żyłam w komunie, nie miałam możliwości podróżowania, a jedzenie było na kartki… poza tym – podobne rzeczy ludzie teraz przeżywają na Kubie, a mimo to nieszczęśliwi jakoś specjalnie nie są (tak jak my też nie byliśmy). Wręcz przeciwnie. Kubańczycy czerpią radość z „małych” rzeczy, czyli z codzienności – z jedzenia, ze spotkań, z muzyki, z tańca, z kochania się.
To jest ich wolność.
Tak mogą się wyrażać i przeżywać życie po swojemu.
Każdą chwilę, jedną po drugiej, bez myślenia o przyszłości, ale w kontakcie z tym, co jest możliwe – teraz.”

Ja właśnie tą biedną i reżimową Kubę mam w sercu bardzo głęboko (z powodu moich podróży i wybitnych muzyków sceny afro-kubańskiej, którzy mnie poczuli i mi zaufali, i przyjęli mnie do swojego świata). Mam też pamięć naszej komuny, kiedy pomimo biedy ludzie byli razem, dbali o siebie, mieli czas i możliwości, które są wtedy, gdy nie biegniesz – kiedy się zatrzymujesz i rozglądasz – kiedy w końcu jesteś w obecności, bo niczego więcej nie masz.

Kochani, na swój sposób z dnia na dzień wróciliśmy do sytuacji, która była w Polsce za komuny…

Znów wielu rzeczy nie możemy i dzięki temu w końcu zaczynamy rozglądać się dookoła – w poszukiwaniu czegoś, co jest teraz osiągalne, co jest możliwe, co jest miłe i fascynujące – bez pieniędzy, bez znajomości i bez czekania…

Jestem przyzwyczajona do tego, że nie wiem, co będzie jutro… do tego, że nie wiem, jak zarobię pieniądze… do tego, że ludzie odchodzą, ale i praca się zmienia, bo inne rzeczy w danej chwili są do zrobienia…

Uwielbiam dzielić się wiedzą, bo wiedza, kiedy puszczasz ją w świat, to dokładnie wtedy żyje i wspiera inne Istoty, ale teraz – w tych „nowych czasach” też jestem zagubiona… też się muszę wszystkiego uczyć na nowo… też muszę przekraczać swoje własne granice i progi…

Przykładem może być to, co spotyka mnie w ciągu ostatniego tygodnia dookoła nagrywania filmów – dla Was – z technikami, z moją wiedzą na temat szczęścia i na temat muzykowania i wiem, że gdybyście przyszli do mnie do domu – to opowiedziałabym Wam o tym wszystkim z lekkością i z radością, i z poczuciem humoru…
ale…
gdy staje w pustym pokoju…
przed kamerą…
to nie czuję tego…
nie potrafię…

Więc uczę się – jak poprowadzić historię, jak ustawić światła, patrzeć do kamery i nie robić min (bo robię głupie miny cały czas), etc.

Kolejny „zawód”, co nie?

Piękne słowo, doprawdy 🙂

Zawód, który zdobywam razem z wiedzą, gdy zawodzą dotąd zdobyte umiejętności?

Czy zawód (jak zawód miłosny), bo zawód próbuję mieć nowy, którego nie rozumiem, nie ogarniam?

Wybór zależy do nas, jak na to sobie popatrzymy – i kontekście pandemii, i zmiany, i nowych umiejętności, które są do zdobycia… zawsze 😉

Nie jestem przerażona… Wiem, że się wszystkiego nauczę, bo nauką jest całe nasze życie – jest rzeczą najbardziej naturalną i według mnie to właśnie zmiana jest normą.

Nie boję się przyszłości, bo i tak nigdy nie wiedziałam, jaka ona będzie.
Nie żałuję przeszłości, bo wykorzystałam czas, który został mi dany – na życie, na doświadczanie i na wzrastanie.

Czuję, że nigdy nic pewne nie jest (nie było i nie będzie), ale mimo to wiem jedno – MAM SIEBIE – nie mam niczego więcej – MAM SIEBIE SAMĄ – od początku do końca swojej podróży, oraz wszystko to, co mi się pojawia i jest tylko na chwilę – partner, dziecko, praca, kariera, wygoda, lub jej brak, podróże geograficzne i te do wewnątrz, etc.
To wszystko kiedyś mija i wtedy, gdy to coś się kończy, zamyka, to trzeba otworzyć kolejne drzwi i eksplorować świat, który w danej chwili jest dostępny.

🎶🦋🎶

Foto: Milo Septien

 

Na zdjęciu – od lewej: Moraima Marin, Lázaro Rivero Alarcón, Juan Carlos Rojas Castro, Jamil Schery, Julito Padron, Rolando Salgado Palacio, Mariposa, Roberto Javier, Maite Páez Bolet, Yaima Navarro – większość składu muzyków grających na płycie Mariposa „Efekt Motyla”