Kilka razy w życiu przydarzyła mi się „epicka chwila” (jak to mawia mój 10-letni syn Mateo). 
Tamtego razu miało to miejsce w Swazilandzie – maleńkim, rolniczym państewku, które leży na terenie RPA i które praktycznie w całości stanowi kraj jednego afrykańskiego plemienia – Swazi.

Ciekawe jest, że w lokalnym języku nie ma określeń na czas – on w świadomości tubylców po prostu nie istnieje, więc by dookreślić czasowe konkrety używa się języka angielskiego.

Jeszcze inny interesujący szczegół tamtego języka – nie ma on określenia na artystę, bo sztuka w Swazilandzie jest tylko użytkowa i jej twórca nie jest artysta, a jedynie rzemieślnikiem ozdabiającym przedmioty codziennego użytku…

I dokładnie tam, w tym maleńkim kraju miałam przygodę z artystami, których w kraju być nie powinno… a jednak byli.

A zaczęło się wszystko banalnie – od Kulturalnego Centrum w Manzini, gdzie z Edim oglądałam afrykańskie show. Nie wiem, co mnie naszło, ale poza robieniem zdjęć postanowiłam także nagrać dźwięk. Ustawiłam więc swój super nagrywający sprzęt, by zabrać z afrykańskiej podróży tradycyjne pieśni plemienia Swazi, ale nagle moje wyczulone ucho muzyka usłyszało, że ktoś te nagrania psuje…
Przez plemienne pieśni przebijał się głos białej kobiety, która wyraźnie nie była wrażliwa na prezentowaną sztukę i głośno rozmawiała.
Poczułam, że to nagranie może się przydać po powrocie do Polski.
Może w jakimś radiu zaproszą mnie na audycję?
Ale z tą kobietą w tle???
Nie da rady…

Podeszłam do tej kobiety i pokazując na leżący na ławeczce dyktafon powiedziałam: „Proszę, nie mów tak głośno, bo psujesz mi nagrania.”

Zadziałało…
Kobieta uciszyła się, ale po zakończonym show podeszła do mnie, by się przedstawić:
„Jestem twórczynią tego pokazu – brytyjską aktorką i reżyserką.”

Nogi mi się ugięły, świat zawirował. Głupio mi się zrobiło, ale nie było odwrotu… Trzeba się było przestawić i wytłumaczyć, że jestem dziennikarką z Polski i że to tak wyjątkowe wydarzenie, że po prostu chcę się nim podzielić w moim kraju…

Pani reżyser nie pogniewała się, że piratuję jej dorobek artystyczny, ale jej ciekawość nowych ludzi rozpoczęła międzykontynentalną wymianę kulturalną. Kolejny tydzień pełen był przygód i spotkań z interesującymi ekspatami, a w pewnym momencie pojawił się człowiek niepowtarzalny – jedyny ówcześnie żyjący w Swazilandzie artysta – Lucky Mlotsa, który malował obrazy z potrzeby ducha.

Kolejne dni spędziliśmy razem celebrując każdą chwilę i wtedy wydarzyła się „ta epicka chwila” – w kraju, w którym nie ma artystów i nawet słowa nie ma w słowniku na tych, co przecież nie istnieją – Lucky śmiejąc się od ucha do ucha powiedział: „Jestem taki szczęśliwy! Jestem z artystami!!!”

Do dziś widzę i pewnie zawsze pamiętać będę twarz Luckiego. Był szczęśliwy, jak dziecko, bo w kraju, gdzie nikt poza nim nie ogarniał koncepcji sztuki po raz pierwszy w życiu spędzał czas z samymi artystami. Brytyjska aktorka i reżyserka, pisarz z Polski i jego żona – muzykująca fotografka.